poniedziałek, 9 lutego 2015

Matury Próbne

Miałam napisać o tym już dość dawno, ale jakoś mi tak czas zleciał, że obudziłam się dopiero teraz. Po ok. 2-3 tygodniach od zakończenia ferii bożonarodzeniowych otrzymałam swoje rozszerzenie z geografii jako już ostatnie z oczekiwanych. Powiem tak, wyszło bez rewelacji, ale mogło być gorzej. Ogólnie rzecz biorąc sytuacja kształtuje się tak:


Angielski - 56 %
Geografia - 50 %
J. Polskie - 46 %
Matematyka - 22 %

Szału nie ma... Myślałam, że z polskiego będę miała więcej, ale tak wyszło, że nauczycielka, która sprawdzała te prace stwierdziła, że za rozprawkę należy mi się 19 punktów z 50. Może ja się nie znam, może moje myślenie jest błędne (paczenie też mam błędne), ale wydaje mi się, że napisałam to lepiej. Zwłaszcza, że gdy czytano na lekcji przykładowe odpowiedzi to wyszło, że napisałam bardzo podobnie do tych wysoko punktowanych. Nie ważne, muszę nad tym posiedzieć i tyle.


Geografia... Jestem zadowolona, ale nie szczęśliwa. Co prawda mam najlepszy wynik w klasie, ale co ja poradzę, że ci ludzie nie potrafią układać zdań, wyciągać wniosków i odpowiadać na najprostsze pytania? Pan P. mówił, że jak sprawdzał odpowiedzi to się zastanawiał jak można nie odpowiedzieć na bardzo proste pytania... Jednak można, moja klasa jest tego dowodem. Jednym z przykładów jakie podał było zdanie gdzie należało napisać trzy powody takiego a nie innego rozmieszczenia ludności w Azji (chyba) i było wielkie zdziwienie gdy okazało się, że mają zero punktów, mimo że napisali wszystko. Napisali to prawda np: woda, ziemia, surowce... Ale co woda, co ziemia, co surowce! HALO! To trzeba rozpisać, ale oni o tym nie wiedzą. Wniosek z matury mam jeden: weź się do roboty Dżela!


Matematyka, szczerze mówiąc, ja sobie z matmą jako tako radzę... Tylko, że wszystko co liczyłam nie zgadzało się z odpowiedziami. W zasadzie jestem zawiedziona, ponieważ wychowawczyni, która uczy mnie tego cudownego przedmiotu, powiedziała, że zdałam zanim sprawdziła testy do końca... Nad tym też trzeba posiedzieć...


I w końcu angielski. Z tego przedmiotu cieszę się jak głupia, w końcu ja i angielski to dwa inne światy, które raczej do siebie nie pasują. Fenomenem tego testu jest fakt, że druga klasa miała odpowiedzi do zadań i wiedzieli co będzie w pracy pisemnej. Wszyscy siedzieli z telefonami i sprawdzali słówka, układali zdania itp. Wychowawczyni tamtej klasy uczy mnie angielskiego i bardzo była zadowolona z wyników swojej klasy (jeden chłopak miał 100 %). Jeżeli chodzi o mnie to uważam, że to jest głupota. Po co ściągać na teście, który nic nie wnosi do naszej oceny i ma na celu sprawdzenie naszych umiejętności? Po to żeby zadowolić nauczyciela? Bez przesady... Nawet gdybym miała te odpowiedzi to i tak bym z nich nie korzystała, bo po co? Tutaj napiszę na 70 - 80 %, przyjdę w maju i będzie wielka kicha: Pani dziękujemy, nie zadała Pani. 


To by było na tyle moich wypocin i osobistego oburzenia.



P.S. Dzisiaj czekają na mnie nożyce: 100 poziomych i pionowych. Ach, jak słodko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz